Pages - Menu

piątek, 17 lipca 2015

Do zobaczenia w sierpniu!

Kochani,

Jako że fińskiego lata 2015 znieść nie sposób (zwłaszcza, gdy się mimochodem i zupełnie niechcący wyhodowało w sobie okropnego wirusa, który odejść ani myśli), postanowiliśmy tymczasowo ewakuować się do Polski. To oznacza przerwę w blogowaniu do pierwszego tygodnia sierpnia. Mówię Wam zatem "do przeczytania" i życzę niezapomnianych wakacji, tym którzy się na nie wybierają. Zostawiam swoje nieme dzieci same i bardzo mnie smuci, że nie będę przy kwitnieniu budlei i klematisów. Mam jednak nadzieję, że na początku sierpnia wciąż jeszcze będę mogła cieszyć nimi oczy.




Jak zwykle przed dłuższym wyjazdem trochę się martwię o ogród, żeby nie spotkała go jakaś krzywda, gdy nas nie będzie. Wszak nie będzie i kotów, a kiedy kotów nie ma, to wiadomo kto harcuje… Na pocieszenie jest jednak bonus w postaci prawdziwego trzmielowego oblężenia.


Kosmate stwory latają nawet w krótkich przerwach między jedną, a drugą ulewą. Opłacało się posadzić dzwonki i hyzop lekarski. A dziś wieczorem w surfinii przydybałam trzmiela rozmiarów Godzilli (jak na trzmielowe warunki, rzecz jasna). Niestety Godzilla była tak ruchliwa i zajęta zbieraniem pyłku, że wszystkie zdjęcia, które próbowałam jej zrobić wyszły rozmazane. Mam niejasne przeczucie, że była to królowa…




środa, 15 lipca 2015

O trzmielach

Od jakiegoś czasu mam nowe hobby, mianowicie trzmiele. Owady interesowały mnie od zawsze. Pierwszego pasikonika spotkałam gdy miałam jakieś pięć lat i do dziś nie mogę go zapomnieć. Nie mogę także zapomnieć okrzyku mamy: "uważaj bo cię ugryzie!" Mijały lata, a ja czytałam poradniki przyrodnika, klucze do oznaczania owadów, entomologie i co tylko uznałam za ciekawe i stosowne. Przez moje życie przewijały się biegacze, brudnice mniszki, dyląże garbarze, krowieńczaki księżycorogi, cetyńce, ciołki matowe, oleice, wszelkiego rodzaju żerdzianki, zmorszliki i inne niebożęta żyjące w lesie, pod ziemią, w spróchniałych pniach, na łące, pod drewnianymi podłogami czy wreszcie w, za przeproszeniem, krowich plackach. Te ostatnie mój profesor od entomologii zwał pieszczotliwie gówniarzami.

Pszczoły i trzmiele zawsze były jakoś na uboczu tych owadzich fascynacji. Ot, pożyteczne owady społeczne, które produkują miód i zapylają kwiatki. Kropka. Co jednak tak naprawdę wiemy o tych puszystych stworzeniach?


Przyznam się szczerze, że do dziś wiem niewiele, ale staram się to wolno i systematycznie naprawiać. Po pierwsze - identyfikacja. Każdy z nas bez trudu odróżni trzmiela od pszczoły. To proste. Pszczoła jest smukła, ma wcięcie w talii, a trzmiel jest gruby i włochaty. Wyzwanie zaczyna się dopiero gdy próbujemy ustalić cóż to za gatunek trzmiela nawiedził nasz ogród lub balkon. I czy to aby na pewno jest trzmiel, a nie trzmielec, zwany też brzmikiem (ang. cuckoo bumblebee)?



Po pierwsze: "ogon".
Popatrzmy na ogonek, czyli po prostu zakończenie pupy naszego zagadkowego owada. Większość popularnych gatunków trzmieli, które mamy szansę spotkać w naszych ogrodach ma ogony w kolorze białym, rdzawym, płowożółtym lub brązowym. Należy jednak pamiętać, że trzmiele się starzeją i z upływem czasu barwa włosków na odwłoku może zwyczajnie blaknąć. Co więcej, niektóre gatunki, np. trzmiel łąkowy (Bombus pratorum) mają bardzo wąskie i cienkie ogony, co utrudnia ich dokładne oględziny. W dodatku ogony są często "podwinięte" i nie można ocenić ich właściwego koloru, a uwijający się jak w ukropie grubas nam tego nie ułatwia.



Po drugie: paski.
Spróbujmy ocenić kolor, ilość i położenie pasów na ciele owada. Na przykład, sfotografowany w moim ogrodzie trzmiel, na zdjęciach zamieszczonych poniżej ma dwa żółte paski: pierwszy tuż za głową (czyli na tułowiu), a drugi na odwłoku.





Po trzecie: czy to "prawdziwy" trzmiel czy trzmielec?
To kryterium może być odrobinę trudniejsze w ocenie, zwłaszcza dla początkującego "trzmielologa".
Musimy też zawęzić naszą grupę badawczą do bardziej pracowitej płci, czyli do samic. Robotnica lub królowa prawdziwego trzmiela zawsze zbiera pyłek, a więc na jej tylnych odnóżach zobaczymy błyszczące miejsce zwane koszyczkiem pyłkowym. Jeśli zaś będziemy mieli odrobinę szczęścia, zobaczymy, że koszyczki pyłkowe są wypełnione pyłkiem, który często ma taką samą barwę jak kwiat, z którego jest zbierany. (Pamiętacie mój post o pszczole, która ugryzła niebo? Pisałam o niej tutaj). W tym zaś przypadku robotnica obładowała się czerwonym pyłkiem ozdobnego łubinu:


Trzmielec natomiast nie kolekcjonuje pyłku, a więc na jego tylnych odnóżach nie zobaczymy tak błyszczącej struktury, ani tym bardziej kolorowych koszyczków. To miejsce będzie bardziej matowe i pokryte włoskami.

Czy to samiec czy samica?
Przyjrzyjmy się zachowaniu naszych tajemniczych włochaczy. Jeśli owad uwija się jak szalony, nie odpoczywa na kwiatach i wydaje się nieomal wrzeszczeć: "nie mam czasu!" to z pewnością jest to samica. Samce nie muszą zbierać pyłku do gniazd, a więc jeśli zobaczymy osobnika leniwie "snującego się" po kwiatostanach to prawdopodobnie jest to samiec. Samce mają także tendencję do "patrolowania" określonych obszarów i wyszukiwania samic. Możemy więc zaobserwować owady, które upierdliwie latają w kółko jak helikoptery nad strefą Gazy i wyraźnie czegoś szukają. Podczas takich poszukiwań samce nie pobierają pokarmu, więc jeśli widzimy owada, który kilkakrotnie ląduje na kwiatku i natychmiast wzbija się z niego do lotu, możemy z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że jest to samiec. I wreszcie - pomocna może być też pora roku w jakiej obserwujemy owady. Samców jest więcej późnym latem i jesienią, podczas gdy samice możemy obserwować przez cały rok.


Notatki terenowe sporządzone? Jeśli tak, jesteście gotowi do następnego etapu, którym jest dobry klucz do oznaczenia naszego trzmiela/trzmielca. Ja skorzystałam z internetowego klucza BumblebeeID zamieszczonego na stronie Brytyjskiego Muzeum Historii Naturalnej:
http://www.nhm.ac.uk/research-curation/research/projects/bombus/bumblebeeid.html

I cóż za rezultat otrzymałam? Ha! Są dwa gatunki trzmieli, pospolicie występujące w Europie, których robotnice wyglądają nieomal identycznie: trzmiel ziemny (Bombus terrestris) i trzmiel gajowy (Bombus lucorum). Podejrzewam, że w moim ogrodzie mieszka właśnie ten ostatni, mniejszy trzmiel. Pewności jednak nie mam. Myślę, że zobaczenie dwóch robotnic tych dwóch różnych gatunków obok siebie mogłoby rozstrzygnąć zagadkę. Jeśli mam szczęście i czyta ten post jakiś entomolog, a jeśli mam wyjątkowe szczęście i jest to entomolog specjalizujący się w trzmielach, proszę o opinię. Jak sami widzicie - niezła zabawa z tymi trzmielami. Kocham takie zagadki i mogłabym je rozwiązywać w nieskończoność. Właśnie zauważyłam, że kolejny trzmiel, którego sfotografowałam przedwczoraj w ogrodzie ma rdzawy odwłok, a zatem zagadek ciąg dalszy…





Mam nadzieję, że zachęciłam Was do podglądania tych wdzięcznych stworzeń. Polecam również doskonałą stronę internetową brytyjskiej organizacji zajmującej się ochroną trzmieli (Bumblebee Conservation Trust), z której korzystałam przygotowując tego posta: http://bumblebeeconservation.org

Im więcej wiem o trzmielach, tym bardziej stają się dla mnie interesujące. Myślę także, że jest to mój pierwszy z wielu post poświęcony trzmielom i innym zapylaczom. Trzeba bowiem podkreślić, że zarówno trzmiele jak i pszczoły nie mają ostatnimi laty łatwego życia. Agresywne środki ochrony roślin, rolnicze monokultury, które wypierają kwitnące i przede wszystkim różnorodne miododajne i nektarodajne rośliny  - to wszystko sprawia, że wiele gatunków trzmieli i dzikich pszczół jest dziś na skraju wymarcia.



Spójrzmy też krytycznym okiem na nasze własne ogrody: często są to tylko równo przycięte, piękne trawniki okolone iglakami. Takie ogrody niewiele mają trzmielom i pszczołom do zaoferowania. A przecież od tych małych stworzeń zależy także i nasza przyszłość. Te dzikie, puchate kulki są nierzadko o wiele bardziej wydajnymi zapylaczami niż hodowlane pszczoły. Twórzmy ogród w taki sposób, aby był im przyjazny. Dobierajmy rośliny, które są dla nich pożytkiem. Opowiadajmy o trzmielach naszym dzieciom, nie zaszczepiając przy tym w nich lęku ("uważaj bo cię ugryzie!"). Trzmiele co prawda użądlić potrafią, ale są to generalnie stworzenia bardzo łagodne i raczej schodzą człowiekowi z drogi.



Nasze trzmiele w Ogrodzie na Północy zamieszkały gdzieś w przestrzeni pomiędzy drewnianą ścianą domu, a ścianą właściwą, zbudowaną z cegieł. Najbardziej zabawne jest to, że słyszymy je nocą w łazience. I jest nam bardzo miło. Rankiem natomiast widzę "zarobione" robotnice pracowicie zapylające moją fasolę, koper, nasturcje, lawendę i szałwię. I za to je ubóstwiam!




poniedziałek, 6 lipca 2015

Wszystkie kolory lata

Trudno w to uwierzyć, ale… jest nam gorąco. Jak na tutejsze warunki śmiało rzec można, że mamy prawdziwe lato. 26 stopni Celsjusza w cieniu nastraja Finów do grillowania i spędzania czasu na świeżym powietrzu. Nie jesteśmy pod tym względem wyjątkiem. Lekką nutę wędzonki we włosach w poniedziałek zawsze można usprawiedliwić rzekomym pobytem w saunie (do której wciąż nie umiem się przekonać).


To krótkie, gwałtowne lato mija tutaj tak szybko, że trzeba celebrować każdy dzień, ba, każdą godzinę! Podobnie rzecz ma się z roślinami. Skoro już przezimowały i wyszły spod śniegu, należy je wielbić i traktować jak bóstwa w świątyni. Złamanie peonii, nawet niechcący jest w Ogrodzie na Północy grzechem śmiertelnym i może być odkupione jedynie noszeniem deszczówki dla storczyków, spędzających lato w oranżerii.




Pamiętam, że podczas pierwszych lat mojego pobytu w Finlandii śmiałam się ze "szturmu" na centra ogrodnicze, który zaczyna się w marcu, a warunkiem tej "rójki" są dwa słoneczne dni pod rząd. Ludzie z szaleństwem w oczach uginają się od donic, targają do domów te wyhodowane w cieplarniach kolory, jakby chcieli odpędzić zimowy smutek i utwierdzić się w przekonaniu, że wiosna w końcu nadejdzie. Dwa wyciągnięte od nadmiaru ciepła, pędzone hiacynty mogą ocalić od depresji lub co najmniej ciężkiego przygnębienia. Teraz i ja o tym wiem, i już nie śmieję się z kogoś, kto topi kilkaset euro w sklepie ogrodniczym na jednoroczne kwiaty po 20 euro sztuka. Pragnienie obcowania z kolorem, zapachem i świeżością roślin jest tu wprost desperackie (szczególnie na przełomie lutego i marca, gdy wydaje się, że śnieg i ciemności są wieczne). Taka choćby lilia bulwkowata. Płonąca kępa, zupełnie jak ognisko w środku ogrodu. Zimą widuję je w kwiaciarniach, owinięte w folie i sprzedawane jako cięte kwiaty do bukietów. Wyglądają tak smutno i blado w porównaniu do tych, które kwitną teraz:





Jednak nie o zimie chcę pisać, gdy wokół tak piękne lato, gdy można chodzić boso po ciepłych deskach tarasu, a właściwie "snuć się" wolno i dostojnie, krokiem ekonoma obchodzącego swoje pole. Koniecznie z rękami splecionymi z tyłu i pionową zmarszczką na czole. W naszym ogrodzie trzeba jedynie omijać koty, które leżą na wygrzanych słońcem deskach i zadziwiają swoją długością.
Zdarza się także niespodziewana kontrola jakości wody, a jak wiadomo woda w ogrodzie to podstawa (o roli wody w ogrodach pisałam tutaj).


Po otwarciu drzwi na taras, schodzimy po schodach, mijamy oczko wodne i stajemy przed taką oto ścianą:


Nasz jaśminowiec został przycięty dwa lata temu w lutym. Brodziłam po pas w śniegu i machałam wesoło sekatorem dotleniając jednocześnie wiercącego się w moim brzuchu Pierworodnego. Krzew został bardzo mocno przycięty (być może za sprawą hormonów). Wycięłam wszystkie stare i grube pędy, starając się wpuścić do środka jak najwięcej światła i powietrza. Przy okazji zauważyłam, że są to w rzeczywistości trzy krzewy posadzone blisko siebie.



Nie zamierzam się rozwodzić nad opisem tego jak boski zapach wydzielają kwiaty jaśminowca. To zapach, który uwodzi. Od wielu lat poszukuję perfum, których kompozycja choć odrobinę zbliżyłaby się do tego absolutu. Bezskutecznie. Każda próba podrobienia tego zapachu kończy się czymś, co przypomina raczej łazienkowy odświeżacz powietrza.


Fotografuję tę ścianę kilka razy o różnych porach dnia. Za każdym razem jest inna. A w zestawieniu z fioletem łubinów i kotem barwy tiramisu okazuje się, że biel ma dużo więcej odcieni niż na pozór się wydaje.


W drodze do pracy rozmyślnie idę na przystanek autobusowy na skróty, przez ogród, żeby tylko przejść koło tej białej, pachnącej burzy. Wracam tą samą drogą i zanim jeszcze ogród wyłoni się zza skał, czuję zapach jaśminowca.

A ogród przygotował dla mnie w tym roku i inne niespodzianki:



Kocham te prezenty i przenoszę je troskliwie w miejsca, gdzie jest lepsza ziemia i więcej światła. Ten niemal czarny to mój pupil. Wyrósł prawie pod progiem i wygląda jak zbuntowana nastolatka słuchająca gotyku:


Przyznam się ze wstydem, że nie wiem o tych maleństwach zupełnie nic. Kwitną niestrudzenie od początku czerwca i rosną nieomal na gołej skale. Wyglądają jak miniaturowe bratki, ale wydaje mi się, że to po prostu dzikie fiołki. Za to między innymi uwielbiam swój związek z ogrodem. On po prostu zmusza mnie do tego, żeby zdobywać wiedzę. Myślę, że nasza początkowa zażyłość powoli przekształca się w prawdziwą przyjaźń.